niedziela, 12 października 2014

Sydney - najpiękniejsze miasto na świecie :)

Już wiemy! Z kilku miast, które mieliśmy do wyboru, Sydney (po angielsku mówi się SIDNI, do czego ciągle nie potrafimy się przyzwyczaić) jest najlepszym miejscem do życia.



Weekend spędziliśmy na plażowaniu. W sobotę wybraliśmy się na Bondi Beach, znaną z programów o australijskich ratownikach. Świetne miejsce, pełne młodych pięknych ludzi. Niezwykle przystojni faceci i śliczne dziewczyny. Istny wybieg mody. Mało kto ma strój kąpielowy marki innej niż Roxy, Billabong, Seafolly czy O'Neil. My też się dorobimy :)
Na Bondi Beach, z miejsca w którym mieszkamy, docieramy pociągiem w 40 minut. W Sydney nie ma metra. Są pociągi, autobusy, tramwaje i promy. Wszystko bardzo zadbane. Nie widzieliśmy jeszcze popisanych ścian i foteli, czy przyklejonych do oparcia, albo pod siedzenie gum do żucia. Najwidoczniej ludzie nie myślą o tym żeby niszczyć. Wsiadają i w pełnym komforcie przemieszczają się po mieście.

Wracając z plaży zauważyliśmy przed domami w naszej dzielnicy mnóstwo rożnych tzw. klamotów. Australijczycy pozbywają się niepotrzebnych rzeczy rzucając je przed domami. Każdy może zabrać to, co mu potrzebne. Skusiliśmy się na miskę, która była potrzebna na mokre pranie. Nówka sztuka, nie śmigana. Małymi krokami rozpoczęliśmy więc etap urządzania swojego kąta.

Sobotni wieczór poświęciliśmy na szukanie pracy. Ofert jest nieskończenie wiele, co zdecydowanie poprawiło nasze nastroje, tym bardziej, że kupka dolarów nie rośnie, a jedynie zmniejsza się w zastraszającym tempie. Wysłaliśmy mnóstwo zgłoszeń. Postanowiliśmy, że będziemy natrętni. Tym sposobem dzisiaj rano na skrzynce pocztowej Natalii były już dwie odpowiedzi, a popołudniu zadzwonił telefon. Jutro o 11:30, dla Natalii chwila prawdy w australijskiej firmie marketingowej, która rekrutuje pracowników. Szczerze mówiąc, nie wiadomo, co to za praca. Na pewno związana ze sprzedażą, ale nie znamy szczegółów. Nie zaszkodzi pójść, zobaczyć, powygłupiać się trochę łamanym angielskim. Każde takie doświadczenie jest na wagę złota.
Popołudniu na poczcie głosowej w telefonie Natalii pojawiła się wiadomość od kobiety, która szuka niani dla trójki swoich dzieci. Mieszka w samym sercu Sydney, Darling Harbour, i potrzebuje pomocy w domu, w sumie około 20 godzin tygodniowo. Płaci 20$ za godzinę. Trzeba będzie oddzwonić rano i umówić się na spotkanie.

Wracając do weekendu. W niedzielny poranek zgłosiliśmy mężowi Cecily, kobiety u której mieszkamy, że nasz telewizor nie odbiera wszystkich programów. Byliśmy ogromnie zaskoczeni, gdy zareagował śmiechem i uprzejmie nas poinformował, że w Australii jest tylko 7 głównych programów i właściwie nic innego się nie ogląda. Wygląda na to, że Australijczycy wolą spędzać czas w inny sposób. Na przykład, i tu także byliśmy bardzo zaskoczeni, nie oglądają filmów na płytach DVD. Ciągle używają kaset magnetowidowych. Australia jest na końcu świata, najwidoczniej kilka rzeczy tutaj jeszcze nie dotarło..

Popołudniu ruszyliśmy w kierunku polecanej przez turystów i opisywanej w przewodnikach Manly Beach. Po drodze znów przeszperaliśmy starocie wystawione przed domy i ku naszej wielkiej radości znaleźliśmy dwa świetne rowery. Nie zastanawialiśmy się długo, poszliśmy do właściciela domu zapytać, czy możemy je przygarnąć i tym oto sposobem zaoszczędziliśmy około 200$. Musimy je troszkę podrasować, ale na pewno będą nam służyć.
Zabraliśmy też ramki na zdjęcia, doniczkę, kosz na brudne pranie, półeczkę wiklinową do łazienki i paletki do badmintona. Jesteśmy bogaci!!!!!









Manly Beach, na którą dotarliśmy, po odstawieniu naszych zdobyczy do domu, jest rzeczywiście piękna. To taki wakacyjny kurort w mieście. Mnóstwo sklepów, sklepików i knajpek przeróżnej maści. Na plaży jeszcze więcej surferów niż na Bondi. Niestety na plaży pojawiły się niebieskie meduzy, tzw. blue bottles. Paru śmiałków próbowało je dotknąć, co skutkowało natychmiastowym poparzeniem.
Na plaży (na którą dotarliśmy z Sydney promem) tysiące ludzi, liczne australijskie rodziny. Ludzie mają tutaj naprawdę dużo dzieci. Widzieliśmy już wiele młodych par z 3 albo 4 maluchów. Bardzo nam się to podoba. Australijski system wspiera wielodzietne rodziny. Otrzymują ogromną pomoc od państwa, więc tak naprawdę chyba im się to opłaca.

Wklejamy kilka zdjęć z niedzielnej podróży:













Pierwszy weekend w Sydney za nami. To zaledwie kilka dni naszego pobytu w Australii, a już lubimy to miasto. Jest piękne.
Damian jutro zaczyna szkołę. Idziemy razem na rozpoczęcie, bo we dwoje raźniej. A później będziemy znów wysyłać nasze CV i czekać na kolejne telefony. Pomalutku, do przodu..


Pozdrawiamy wszystkich czytających naszego bloga :)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekamy na Wasze komentarze :) Dajcie znać, że czytacie!