A to przecież dopiero środek wiosny...
Kolejny tydzień pracy dobiega końca. Nadal widujemy się tylko dwie, trzy godziny dziennie, mniej więcej od 21 do północy. Choć widujemy to za dużo powiedziane. Jak to mówiła mama Lidzia, jak Damian przychodzi do domu otwieramy kafejkę internetową. Jest bardzo romantycznie. Siadamy z laptopami na kolanach, alternatywnie z telefonami w dłoniach i sprawdzamy, co się wydarzyło, planujemy, kupujemy, kontaktujemy się z rodziną.
Od następnego poniedziałku Natalia zaczyna pracę niani, chwila rano zanim dziewczynki pójdą do przedszkola, chwila popołudniu dopóki ich rodzice nie wrócą do domu z pracy. Zostaje też na kilka godzin w tygodniu w klinice, w której sprząta. Teraz oboje będziemy spędzać całe dni poza domem. Musimy się porządnie zorganizować, bo może brakować czasu na zakupy, gotowanie, sprzątanie, siłownię i inne rozrywki. Za to weekendy w pełni dla nas. Choć oboje obiecaliśmy w pracy, że od czasu do czasu możemy poświęcić kilka sobotnich godzin w zamian za dobrą gotówkę. Natalia zostaje też w restauracji, ale zastrzegła, że będzie przychodzić bardzo rzadko, tylko jeśli będzie miała kilka godzin do wykorzystania. Na wizie studenckiej mamy limit i nie możemy go przekroczyć, warto być ostrożnym.
Minusem życia w dużym mieście są odległości i związana z nimi strata czasu. Czekamy na pociąg, autobus, tracimy nasz cenny czas. Natalia przebiła oponę w rowerze, choć Damian mówi, że to raczej ze starości uciekło z niej powietrze. Trzeba kupić nową dętkę, bo do dziewczynek ma 5 km, które śmiało mogłaby pokonywać rowerem. Wczoraj była u nich pierwszy raz na tzw. dniu próbnym. Tutaj wszyscy, zanim przyjmą Cię do pracy, organizują trial day. Isha i Kiran są słodkie, choć Kiran (2,5) pokazuje rogi, szczególnie przy obiedzie. Dziewczynki mają wspaniałych rodziców, mieszkają w pięknej dzielnicy, niczego im nie brakuje. Zobaczymy jak ułoży się współpraca Natalii z całą rodziną.
Poprzedni weekend oczywiście śmignął jak każdy inny. Ale staramy się czerpać z wolnych dni jak najwięcej, co nie jest trudne, bo miasto ma dużo do zaoferowania. W poprzedni piątek Damian pracował niemal cały dzień żeby nadrobić deficyt godzin. Wrócił do domu późno, bardzo głodny i wykończony. W sobotę też był w pracy kilka godzin. Na szczęście tylko do 13. Zjedliśmy obiad i poszliśmy zobaczyć mieszkanie w centrum dzielnicy, blisko stacji. Ładny wieżowiec, 2 minuty do pociągu, basen, siłownia. W windzie sami Azjaci. W mieszkaniu sami Azjaci. Pokój, który mielibyśmy wynająć całkiem ładny, piękne widoki z okna. Ale żeby pomieścić jak najwięcej osób i wyciągać z tego maksymalne pieniądze, w salonie zamiast kanapy i telewizora stał namiot, w którym ktoś spał. KOSZMAR!!! Azjaci są naprawdę straszni. Stwierdziliśmy, że Cecily i jej mąż, u których mieszkamy są wyjątkowo cywilizowani i normalni. Reszta skośnookich to porażka. I nie posądzajcie nas o rasizm. To nie tylko nasza opinia. Azjaci, szczególnie Chińczycy, to cwane, chytre bestie. Poza tym okropnie niewychowani. Albo może i wychowani, ale inaczej. Bekają, mlaskają, ziewają bez zakrywania ust, tak że cały pociąg ich słyszy i w ogóle robią wszystkie najgorsze rzeczy, jakie mogą przyjść do głowy.
Wracając do weekendu. Oczywiście nie zdecydowaliśmy się na pokój. Przeglądamy dalej ogłoszenia, choć jest ich niewiele tutaj w okolicy, a zależy nam, szczególnie Natalii, żeby mieszkać na północy.
Popołudniu zrobiliśmy jeszcze zakupy, zjedliśmy lody, wypiliśmy kawusię, zjedliśmy kolację na mieście i spacerowaliśmy po dzielnicy zachwycając się domami i roślinnością w ogrodach.
Niedzielny poranek spędziliśmy na siłowni, gdzie Damian zrobił Natalii trening z ciężarami, po którym nie mogła ruszać żadną kończyną. Jest frajda, będziemy się trzymać takich treningów. W niedzielę na siłowni jest niewiele osób, można swobodnie korzystać ze wszystkich cudów, które ma do zaoferowania. A naprawdę jest co robić.
Popołudnie zaplanowaliśmy w ZOO i w muzeum figur woskowych Madame Tussauds. Kupiliśmy komplet biletów, w bardzo atrakcyjnej cenie i stwierdziliśmy, że zwiedzamy w Sydney wszystko, co jest do zwiedzenia. Nie będziemy się rozpisywać, wrzucimy zdjęcia, pooglądajcie.
Wszędzie już Boże Narodzenie. W sklepowych głośnikach słychać świąteczne piosenki, na każdym kroku wystawy życzą nam Wesołych Świąt i kuszą promocjami. Ciężko poczuć klimat Bożego Narodzenia, gdy na zewnątrz upał.
Zastanawiamy się jak spędzić święta. Czy szykować barszcz z uszkami i makowiec, czy może pójść za tutejszą tradycją i zjeść krewetki na plaży?
7 grudnia w parku w centrum odbywa się Polski Festiwal Świąteczny. Będziemy mieli namiastkę polskich świąt. Pewnie sobie dogodzimy pierogami i innymi cudami. Oby było miło, bo Polacy potrafią sobie tutaj skoczyć do oczu..
W najbliższą niedzielę, na jednej z kilkudziesięciu tutejszych plaży, nasza agencja organizuje grilla. Na pewno pójdziemy. Jedyna okazja poznać fajnych, młodych ludzi, zjeść niedzielny lunch na świeżym powietrzu i zebrać parę dobrych rad od tych, którzy są tutaj dłużej niż my.
Kupiliśmy bilety na Tasmanię i zarezerwowaliśmy samochód. Lecimy 7 stycznia, na 8 dni :) Teraz pozostaje tylko ułożyć dokładny plan podróży i kupić mapę, bo niestety GPS i telefony mogą nie działać w niektórych miejscach. Musimy też znaleźć noclegi, co może być niełatwe, biorąc pod uwagę, że lecimy w szczycie sezonu.
Koniec relacji. Czekajcie na następne :) Bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze. Miło nam, że czytacie.
Dostajemy też wiadomości prywatne, od tych, którzy chcą się wybrać do Sydney i mają wiele pytań związanych z podróżą. Dla takich osób mamy jedną radę: nie zniechęcajcie się wpisami na forach internetowych, które mówią, że jest ciężko, że praca byle jaka, drogo i wcale nie tak kolorowo jakby się wydawało. My też trafialiśmy na takie informacje. Oczywiście nie można liczyć na pracę w zawodzie jeśli nie ma się doskonałych kwalifikacji, wielu referencji i biegłej znajomości języka angielskiego. Ale można robić tzw. byle co, iść do pracy bez stresu i zarabiać całkiem nieźle. Ponadto można nacieszyć oko piękną roślinnością, poznać świetnych ludzi (bez wyjątku wszyscy są mili i uśmiechnięci) i naładować baterie słońcem, które świeci tutaj jakby mocniej niż w Polsce. My nie żałujemy swojej decyzji, jesteśmy bardzo zadowoleni i zrobimy wszystko żeby zostać tutaj jak najdłużej, choć to może być trudne, bo nie chcielibyśmy przez kilka lat mieć wizy studenckiej.
Zerknijcie teraz na zdjęcia, czytajcie opisy nad nimi :)
I do "zobaczenia" na blogu!
Damian jako DIABEŁ TASMAŃSKI...!
A na koniec, dla odmiany, nowy samochód szefa Natalii :)
..a Natalia się martwiła, że naciąga go na spore koszty swoim zwolnionym tempem pracy..
Super zdjęcia. Do azjatów trzeba się chyba przyzwyczaic chociaż może byc ciężko.No a Boże Narodzenie bedzie pewnie na plaży "trudno taki macie klimat".
OdpowiedzUsuńMama i tata.
Rewelacja! A zdjęcia w muzeum figur jeszcze większa rewelacja i kangury <3 :)
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się cieplutko!
Pewnie, ze czytamy....po 3 razy dziennie nawet!! :) Buziaki Kangurki!!!!
OdpowiedzUsuńZabojady!
świetne zdjęcia :), świetna przygoda. Nie tęsknicie jednak za Polską?
OdpowiedzUsuńZa Polską ani trochę. Za rodziną i znajomymi tak, ale Sydney wszystko nam rekompensuje :)
UsuńKochani! Wszystkie Wasze opowieści czytam z zapartym tchem, czekam na następne, zdjęcia super!
OdpowiedzUsuńNatalko myślę, że jednak troszeczkę powinniście tęsknić za Polską z różnych powodów.
U na też jest pięknie!
C.U.