niedziela, 28 grudnia 2014

Święta, święta..i po świętach!

Za 3 dni przywitamy Nowy Rok. 2014 minął niewyobrażalnie szybko. I był dla nas najpiękniejszy! Życzymy sobie żeby 2015 był co najmniej tak samo dobry.
Nowy Rok przywitamy w centrum miasta, z niecierpliwością czekamy na największy na świecie pokaz sztucznych ogni. O 14:00 Waszego czasu (jeśli będziecie w Polsce) włączcie telewizory i oglądajcie razem z nami. Pomyślcie o nas przez chwilę. Możecie nawet trochę pozazdrościć. Ten pokaz to podobno niezapomniane przeżycie. Na pewno przeczytacie o tym u nas na blogu :)

Święta, jak już wcześniej wspominaliśmy, nie mają tu wiele wspólnego z Bożym Narodzeniem. My postanowiliśmy jednak zachować rodzinne tradycje i zjedliśmy skromną wigilię. Był pyszny barszcz, całkiem dobre uszka, a sądząc po ich rozmiarze- uszy, sałatka jarzynowa z polskimi ogórkami konserwowymi i majonezem kieleckim, ryba po grecku, polski chlebek, wyśmienity sernik (debiut!), i cała masa orzeszków, które długo czekały na święta głęboko schowane w półce. Dwa stoliki z ikei, poduszki na podłodze, kilka świeczek i choinka origami zrobiona przez Damiana być może nie wyglądały oszałamiająco, ale dla nas było pięknie. To nasza pierwsza wigilia jako mąż i żona, z pewnością jej nie zapomnimy.
Po wigilii pojechaliśmy na pasterkę. Katedra w samym centrum była wypełniona po brzegi. Uroczystość wspaniała, zorganizowana z rozmachem. Przed samą katedrą można było nawet kupić lody i kawę.
Wracaliśmy do domu po 2 w nocy, ulice były pełne mikołajów, mniej lub bardziej pijanych. Powietrze w nocnym autobusie też pachniało procentami. Tak się tutaj świętuje.







Pierwszy dzień świąt spędziliśmy na plaży ze znajomymi. Totalny relaks, piwo, orzeszki i kupa śmiechu. Woda w oceanie coraz cieplejsza, można z przyjemnością poszaleć na falach. Było bardzo sympatycznie. Niestety pogoda spłatała figla i cały wieczór padał deszcz. Musieliśmy przełożyć zaplanowanego grilla na następny dzień. A drugi dzień świąt, tak zwany Boxing Day, upłynął pod znakiem mega wyprzedaży i duuuuuużych zakupów. Wybraliśmy się do miasta z ciekawości, chcieliśmy zobaczyć czy rzeczywiście w galerii są tłumy. Pierwsze sklepy otwarte były od 5 rano, podobno już wtedy było pełno. Spodziewaliśmy się, że będzie sporo ludzi, ale to co zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Najpierw co najmniej 20 minut trzeba było czekać w kolejce przed sklepem. Później, jeśli nie daj Bóg coś wpadło nam w oko, nawet 40 minut zajmowało dostanie się do przymierzalni. No i na koniec spora kolejka do kasy. Obłęd. Trochę daliśmy się w to wkręcić, bo czekaliśmy z zakupami na ten dzień, ale opłacało się, bo przeceny były naprawdę kosmiczne. Kupiliśmy sporo ubrań za naprawdę niewielkie pieniądze. A na sam koniec wyprzedaży, dla zabawy, kupiliśmy sobie bodyboard i już jutro jedziemy na plażę wypróbować to cudo.

Nie ukrywamy, że święta w Polsce są o wiele piękniejsze. Brakowało nam rodziny. Postanowiliśmy, że zrobimy wszystko żeby Boże Narodzenie w przyszłym roku spędzić w Polsce. I to chyba będzie nasza pierwsza podróż do domu. Czekamy z niecierpliwością.

Jutro mamy oboje wolny dzień, pogoda zapowiada się wspaniale więc z pewnością spędzimy go na plaży. Dziś (niedziela) zwiedziliśmy kolejny zakątek Sydney. Byliśmy w pięknym parku, zachwycaliśmy się zielenią, czystą wodą w zatoce, mocnym słońcem.

Za kilka dni lecimy na Tasmanię. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Mamy samochód, zarezerwowaliśmy wszystkie noclegi. Musimy spakować trochę ciepłych ubrań, bo Tasmania jest chłodna. Bardzo się cieszymy na ten wyjazd.
A w marcu będziemy zwiedzać Gold Coast i Brisbane. Kupiliśmy już lot, na razie w jedną stronę. Może nam się spodoba i nie będziemy chcieli wracać?

Pooglądajcie zdjęcia. Zobaczcie jak wyglądała katedra na kilka dni przed Bożym Narodzeniem. Co wieczór można było oglądać animacje. Ludzie przychodzili przyozdobieni w świąteczne gadżety, siadali na ziemi, świętowali. Jest też kilka zdjęć z Polskiego Festiwalu Świątecznego. Było smacznie, pierogowo. Duuużo piwa, mnóstwo jedzenia i piękny, wzruszający występ zespołu Istebna. Czuliśmy się jak w domu.






























Życzymy Wam szczęśliwego Nowego Roku..! I do 'zobaczenia' na blogu już w 2015 :)




sobota, 13 grudnia 2014

Should we stay or should we go...

Rok 2014 pomału się kończy. Musieliśmy stanąć oko w oko z naszymi portfelami żeby zaplanować wydatki na 2015. Nie jest źle, ale postanowiliśmy nieco podreperować budżet i przystopować rozrywki. W styczniu lecimy na Tasmanię i chcielibyśmy skorzystać z tej wyprawy w 100%. W lutym i marcu mamy gości z Niemiec, z którymi chcielibyśmy troszkę pojeździć po Australii (jeśli czas pozwoli). Damian za tydzień zaczyna miesięczne, szkolne wakacje i będzie mógł legalnie pracować 40 godzin tygodniowo. Na pewno z tego skorzystamy. Choć podobno w branży, w której pracuje, druga połowa grudnia i pierwsze tygodnie stycznia to tak zwany martwy sezon. Przekonamy się niedługo.
No i niestety, ale nasza 7-miesięczna wiza kończy się w kwietniu. A jej przedłużenie to, UWAGA, jednorazowy wydatek rzędu 7 tysięcy dolarów. Dlatego musimy zacząć oszczędzać. Przynajmniej troszkę. Nie ukrywamy, że przy naszych zarobkach i trybie życia, odłożenie 7 tysięcy dolarów nie powinno być ogromnym problemem, ale serce chce pęknąć na samą myśl, że oddamy te pieniądze państwu. Wszystko wskazuje na to, że zdecydujemy się na wizę dwuletnią. I chyba te dwa następne lata będą decydujące. Zaczniemy kompletować dokumenty, na pewno skorzystamy z pomocy agentów migracyjnych, i być może, przy odrobinie szczęścia i ogromnej dawce determinacji uda się otrzymać wizę inną niż studencka. Nadzieja tkwi w wykształceniu Natalii. Ale bez doświadczenia i tutejszych kwalifikacji nie możemy liczyć na wiele. Dlatego musimy zaplanować wszystko krok po kroku, tak żeby za dwa lata pochwalić się, na przykład, statusem rezydenta.
Oczywiście istnieje też opcja, że nasza wiza nie zostanie przedłużona i w maju wrócimy do Polski, ale póki co nie dopuszczamy do siebie takiej myśli.

Dlaczego chcielibyśmy zostać?

Z poprzednich postów wiecie, że Australia bardzo nam się spodobała. Piękna natura, pozytywni ludzie, plaże niemal na każdym kroku. Świetnie się mieszka w takich warunkach. Ale ponadto, Australia to kraj, w którym życie jest po prostu łatwiejsze. Zarabia się mniej więcej od 15$/h w górę. Biorąc pod uwagę, że pracuje się 8 godzin dziennie, w tydzień można zarobić najmniej 600$. Jeśli pracują dwie osoby, to minimalny tygodniowy przychód sięga minimalnie 1200$. Podstawowe wydatki (mieszkanie, jedzenie, transport, telefon) zamykają się w 650$ tygodniowo. Zostaje 550$ na przyjemności albo do skarpety. I mówimy tu o minimalnym zarobku, tak naprawdę to spotkaliśmy może dwie osoby, które zarabiają mniej niż 20$/h.
Litr paliwa kosztuje około 1,5$. Obiad dla dwóch osób w fajnej restauracji może się śmiało zamknąć w 60$ z napojami. Podobnie jak w USA, woda w restauracjach podawana jest ZA DARMO (zaleta czystej wody w kranach). W Polsce buteleczka Kropli Beskidu to 5 zł. Za godzinę pracy można kupić 3 pary dobrej bielizny, dobrej jakości firmowy T-Shirt czy zafundować sobie manicure w salonie kosmetycznym. Nie wspominamy nawet o cenach sprzętu elektronicznego, który sprzedaje się tutaj jak świeże bułeczki, bo ludzi na to stać..!!!
Śmiejemy się, gdy Australijczycy mówią, że coś jest bardzo drogie. Opowiadamy wtedy, ile dana rzecz kosztuje w Polsce i jaki to procent zarobków. Zamykamy im usta. Wydaje nam się, że naprawdę nie ma tutaj takiej rzeczy, na którą nie można sobie prędzej czy później pozwolić. Wszystko to, co się zwyczajnie człowiekowi od życia należy, jest na wyciągnięcie ręki. Ludzie tutaj korzystają z życia. Restauracje, salony fryzjerskie i kosmetyczne, siłownie- wszędzie są tłumy.

Oczywiście piszemy z perspektywy ludzi młodych, bezdzietnych, zdrowych. Gdybyśmy, będąc na wizie studenckiej, musieli pójść do lekarza, albo posłać dzieci do szkoły, to nie byłoby nam do śmiechu. Ale na razie, odpukać, nie musimy. I jest nam bardzo dobrze :)

A z pozostałych informacji...

Grudzień od samego początku kaprysi. Niemal codziennie przez kilka godzin pada deszcz. Na szczęście pomalutku wszystko wraca do normy. Słońce nieśmiało przebija się przez chmury i ogrzewa nasze blade twarze. Dziś pracowity dzień. Ale jutro na pewno aktywnie odpoczniemy. Jest jeszcze mnóstwo miejsc do odkrycia.

Na koniec zdjęcia sydney'owskich autobusów..!!!




Pozdrawiamy..!! I życzymy Wam spokojnych świątecznych przygotowań :)

sobota, 6 grudnia 2014

Dwa miesiące- krótko i na temat.

U nas już północ. 7 grudnia. Dokładnie dwa miesiące temu o tej porze kładliśmy się po raz ostatni do łóżka na Słonecznej. Nie spaliśmy dobrze. Pełni strachu i nieznanych nam emocji płakaliśmy do poduszek. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Czuliśmy ogromny ból na myśl o tym, że będziemy tak daleko od najbliższych nam osób.

Dwa dni później wylądowaliśmy w Sydney. I znów płakaliśmy, tym razem chyba ze szczęścia.


Grudzień nie jest dobrym miesiącem dla tych, którzy nie mogą być z rodziną. Grudzień sprzyja refleksjom, a zbliżające się święta wzmagają tęsknotę.

Nie ma już strachu, jest dobrze. Jest świetnie. Właściwie to nie mogliśmy wyobrazić sobie lepszego startu naszego wspólnego życia.

Ale do domu, który zawsze będzie w Polsce, niemal 16 tysięcy kilometrów.




poniedziałek, 1 grudnia 2014

Pierwszy dzień lata.

Dziś w Australii pierwszy dzień lata. Bardzo nas to cieszy, bo to oznacza, że pogoda może być tylko piękniejsza. Choć wydaje się, że już ładniej być nie może. Od ostatniego wpisu minęły dwa boskie weekendy niemal w całości spędzone na plaży. Jak już większość z Was zapewne wie z facebooka- niuńki najbardziej lubią plażowanie! Trzeba niestety bardzo uważać i wklepywać w ciało wysokie filtry, bo słońce jest naprawdę zdradliwe i nawet nasze odporne na oparzenia słoneczne skóry szybko się tutaj czerwienią.

W ostatnią sobotę byliśmy w dotychczas najpiękniejszym miejscu w Sydney- Palm Beach. To położona na północy miasta dzielnica (półwysep), z magicznymi plażami, kameralnymi knajpkami i obłędnym klimatem. Nie ma tam tłumów, nie ma wrzasku. Dla nas- raj na ziemi. Woda w oceanie była przejrzysta i nawet ciepła, szczególnie po zachodniej stronie półwyspu, więc skorzystaliśmy z jej uroków.
Spędziliśmy w Palm Beach cały dzień, zjedliśmy pyszny obiad w pełnym młodych ludzi barze przy plaży. Wracaliśmy do domu po zachodzie słońca. Będziemy tam wracać. Może nawet kiedyś pojedziemy tam na cały weekend oderwać się zupełnie od miejskiej rzeczywistości.























W niedzielę, dla urozmaicenia plażowych weekendów, wjechaliśmy na Sydney Eye Tower, najwyższy budynek w mieście. W porównaniu do innych drapaczy chmur na całym świecie, tutejszy może się schować, ale i tak widok był obłędny.




Staramy się jak najwięcej czerpać z wolnych dni, bo tydzień mamy intensywny. Oboje wychodzimy z domu wczesnym, a nawet bardzo wczesnym porankiem i oboje wracamy późnym wieczorem. Spotykamy się przy kromce chleba z pasztetem, kupionym w ALDI i australijskimi ogórkami przygotowanymi wg polskiej receptury. Później dwa łyki cydru jabłkowego, albo dla urozmaicenia- gruszkowego i trzy strony książki na dobicie. A potem...budzi nas dźwięk alarmu i każde z nas ma nadzieję, że to jeszcze nie jego telefon.

W połowie stycznia przeprowadzamy się bliżej centrum i bardzo blisko nowej pracy Natalii. Będziemy mieszkać w ładnym apartamencie, w malowniczej dzielnicy na północy Sydney. W mieszkaniu są dwa pokoje, jeden zajmuje 25-letnia Australijka ze swoim chłopakiem Włochem. Drugi będzie dla nas. Nie możemy się doczekać. Będzie bliżej do stacji i bliżej do miasta. Przede wszystkim znaleźliśmy fajnych ludzi, z którymi chętnie wypijemy lampkę wina w ciepły wieczór. 
Zaraz po powrocie z Tasmanii spakujemy cały nasz dobytek, który tym razem na pewno nie zmieści się w dwóch niebieskich walizkach. To będzie kolejny etap naszej australijskiej przygody. 

Natalia jest bardzo zadowolona z pracy. Dziewczynki są obłędne. Do zjedzenia. Szczególnie ta 2,5 letnia. Czasami ciężko się powstrzymać przed tuleniem i całowaniem. Godziny pracy mijają bardzo szybko, a do kieszeni wpada trochę dolarów. Na dodatek rodzice dziewczynek są oboje lekarzami, a dziadkowie agentami migracyjnymi. Trafiliśmy na fajnych ludzi.

Pomalutku domy zaczynają wyglądać jak w amerykańskich filmach o Bożym Narodzeniu. Miliony światełek, bombek i innych głupot pojawia się na ulicach. Niektórzy mają już nawet w salonach choinki. Sydney też już świętuje. W zeszły czwartek miasto zamieniło się w krainę Świętego Mikołaja. Jest dużo choinek (nawet jedna z klocków Lego), specjalne świetlne animacje na budynkach, a w centrum co wieczór chór śpiewa kolędy. Wszystko piękne..tylko nie ma klimatu świąt!



My dostaliśmy już pierwsze zaproszenie na Christmas Party. 21 grudnia w SPA, w którym Natalia pracuje, będziemy pielęgnować nasze ciała na koszt szefa. Cała załoga wspólnie spędzi miłe popołudnie na zabiegach, przy drinku i pysznym jedzeniu. Nie możemy się doczekać. 

A w piątek, 5 grudnia, idziemy do kina zobaczyć nowy film Jerzego Stuhra. Podobno gniot, ale chcemy się przekonać osobiście. I na dodatek spotkamy się z Maciejem i Jerzym po seansie. Przyjechali do Sydney promować film, a my takiej okazji nie mogliśmy przegapić, zwłaszcza, że zawsze podobało nam się, to co robili. Kino będzie pełne Polaków, wszystkie bilety zostały już wykupione. Na forum Polaków w Sydney toczy się wojna młodej i starej emigracji. Ci, którzy przyjechali tu wiele lat temu zarzucają Stuhrom, po ich ostatnim wywiadzie w Newsweeku, brak szacunku dla Polski i inne tego typu tematy. Nas to nie dotyczy. Idziemy zobaczyć się z fajnymi ludźmi i spędzić kolejny świetny wieczór. 

To by było na tyle. Na koniec zdjęcie tego, co Australijczycy lubią najbardziej. Japonki w maszynie. Świat stanął na głowie. 




I jeszcze kilka obrazków sprzed dwóch tygodni, z plaży w Manly.








Dziękujemy za komentarze! Przynoszą nam ogromną radość :)

Życzymy Wam miłego tygodnia i "do zobaczenia" w tej wirtualnej przestrzeni !