czwartek, 20 listopada 2014

Już lato, choć jeszcze wiosna.

Oboje jesteśmy stworzeni do życia w gorącym klimacie. Lubimy, gdy świeci słońce i temperatura przekracza 30 stopni. Nie martwimy się, że zmarzniemy rano czy wieczorem. Nie nosimy ze sobą swetrów na wszelki wypadek. Jest ciepło!!! Nawet w naszym mieszkanku, które do tej pory było chłodne, rośnie temperatura i pomału trzeba zamienić kołdrę na lekki koc. W południowo-zachodnich częściach miasta na termometrach nawet 40 stopni. W wiadomościach alarmują, że nadchodzą pożary.
A to przecież dopiero środek wiosny...

Kolejny tydzień pracy dobiega końca. Nadal widujemy się tylko dwie, trzy godziny dziennie, mniej więcej od 21 do północy. Choć widujemy to za dużo powiedziane. Jak to mówiła mama Lidzia, jak Damian przychodzi do domu otwieramy kafejkę internetową. Jest bardzo romantycznie. Siadamy z laptopami na kolanach, alternatywnie z telefonami w dłoniach i sprawdzamy, co się wydarzyło, planujemy, kupujemy, kontaktujemy się z rodziną.

Od następnego poniedziałku Natalia zaczyna pracę niani, chwila rano zanim dziewczynki pójdą do przedszkola, chwila popołudniu dopóki ich rodzice nie wrócą do domu z pracy. Zostaje też na kilka godzin w tygodniu w klinice, w której sprząta. Teraz oboje będziemy spędzać całe dni poza domem. Musimy się porządnie zorganizować, bo może brakować czasu na zakupy, gotowanie, sprzątanie, siłownię i inne rozrywki. Za to weekendy w pełni dla nas. Choć oboje obiecaliśmy w pracy, że od czasu do czasu możemy poświęcić kilka sobotnich godzin w zamian za dobrą gotówkę. Natalia zostaje też w restauracji, ale zastrzegła, że będzie przychodzić bardzo rzadko, tylko jeśli będzie miała kilka godzin do wykorzystania. Na wizie studenckiej mamy limit i nie możemy go przekroczyć, warto być ostrożnym. 

Minusem życia w dużym mieście są odległości i związana z nimi strata czasu. Czekamy na pociąg, autobus, tracimy nasz cenny czas. Natalia przebiła oponę w rowerze, choć Damian mówi, że to raczej ze starości uciekło z niej powietrze. Trzeba kupić nową dętkę, bo do dziewczynek ma 5 km, które śmiało mogłaby pokonywać rowerem. Wczoraj była u nich pierwszy raz na tzw. dniu próbnym. Tutaj wszyscy, zanim przyjmą Cię do pracy, organizują trial day. Isha i Kiran są słodkie, choć Kiran (2,5) pokazuje rogi, szczególnie przy obiedzie. Dziewczynki mają wspaniałych rodziców, mieszkają w pięknej dzielnicy, niczego im nie brakuje. Zobaczymy jak ułoży się współpraca Natalii z całą rodziną.

Poprzedni weekend oczywiście śmignął jak każdy inny. Ale staramy się czerpać z wolnych dni jak najwięcej, co nie jest trudne, bo miasto ma dużo do zaoferowania. W poprzedni piątek Damian pracował niemal cały dzień żeby nadrobić deficyt godzin. Wrócił do domu późno, bardzo głodny i wykończony. W sobotę też był w pracy kilka godzin. Na szczęście tylko do 13. Zjedliśmy obiad i poszliśmy zobaczyć mieszkanie w centrum dzielnicy, blisko stacji. Ładny wieżowiec, 2 minuty do pociągu, basen, siłownia. W windzie sami Azjaci. W mieszkaniu sami Azjaci. Pokój, który mielibyśmy wynająć całkiem ładny, piękne widoki z okna. Ale żeby pomieścić jak najwięcej osób i wyciągać z tego maksymalne pieniądze, w salonie zamiast kanapy i telewizora stał namiot, w którym ktoś spał. KOSZMAR!!! Azjaci są naprawdę straszni. Stwierdziliśmy, że Cecily i jej mąż, u których mieszkamy są wyjątkowo cywilizowani i normalni. Reszta skośnookich to porażka. I nie posądzajcie nas o rasizm. To nie tylko nasza opinia. Azjaci, szczególnie Chińczycy, to cwane, chytre bestie. Poza tym okropnie niewychowani. Albo może i wychowani, ale inaczej. Bekają, mlaskają, ziewają bez zakrywania ust, tak że cały pociąg ich słyszy i w ogóle robią wszystkie najgorsze rzeczy, jakie mogą przyjść do głowy. 

Wracając do weekendu. Oczywiście nie zdecydowaliśmy się na pokój. Przeglądamy dalej ogłoszenia, choć jest ich niewiele tutaj w okolicy, a zależy nam, szczególnie Natalii, żeby mieszkać na północy.
Popołudniu zrobiliśmy jeszcze zakupy, zjedliśmy lody, wypiliśmy kawusię, zjedliśmy kolację na mieście i spacerowaliśmy po dzielnicy zachwycając się domami i roślinnością w ogrodach. 
Niedzielny poranek spędziliśmy na siłowni, gdzie Damian zrobił Natalii trening z  ciężarami, po którym nie mogła ruszać żadną kończyną. Jest frajda, będziemy się trzymać takich treningów. W niedzielę na siłowni jest niewiele osób, można swobodnie korzystać ze wszystkich cudów, które ma do zaoferowania. A naprawdę jest co robić. 

Popołudnie zaplanowaliśmy w ZOO i w muzeum figur woskowych Madame Tussauds. Kupiliśmy komplet biletów, w bardzo atrakcyjnej cenie i stwierdziliśmy, że zwiedzamy w Sydney wszystko, co jest do zwiedzenia. Nie będziemy się rozpisywać, wrzucimy zdjęcia, pooglądajcie. 

Wszędzie już Boże Narodzenie. W sklepowych głośnikach słychać świąteczne piosenki, na każdym kroku wystawy życzą nam Wesołych Świąt i kuszą promocjami. Ciężko poczuć klimat Bożego Narodzenia, gdy na zewnątrz upał. 
Zastanawiamy się jak spędzić święta. Czy szykować barszcz z uszkami i makowiec, czy może pójść za tutejszą tradycją i zjeść krewetki na plaży? 
7 grudnia w parku w centrum odbywa się Polski Festiwal Świąteczny. Będziemy mieli namiastkę polskich świąt. Pewnie sobie dogodzimy pierogami i innymi cudami. Oby było miło, bo Polacy potrafią sobie tutaj skoczyć do oczu..

W najbliższą niedzielę, na jednej z kilkudziesięciu tutejszych plaży, nasza agencja organizuje grilla. Na pewno pójdziemy. Jedyna okazja poznać fajnych, młodych ludzi, zjeść niedzielny lunch na świeżym powietrzu i zebrać parę dobrych rad od tych, którzy są tutaj dłużej niż my.

Kupiliśmy bilety na Tasmanię i zarezerwowaliśmy samochód. Lecimy 7 stycznia, na 8 dni :) Teraz pozostaje tylko ułożyć dokładny plan podróży i kupić mapę, bo niestety GPS i telefony mogą nie działać w niektórych miejscach. Musimy też znaleźć noclegi, co może być niełatwe, biorąc pod uwagę, że lecimy w szczycie sezonu. 

Koniec relacji. Czekajcie na następne :) Bardzo dziękujemy za wszystkie komentarze. Miło nam, że czytacie. 

Dostajemy też wiadomości prywatne, od tych, którzy chcą się wybrać do Sydney i mają wiele pytań związanych z podróżą. Dla takich osób mamy jedną radę: nie zniechęcajcie się wpisami na forach internetowych, które mówią, że jest ciężko, że praca byle jaka, drogo i wcale nie tak kolorowo jakby się wydawało. My też trafialiśmy na takie informacje. Oczywiście nie można liczyć na pracę w zawodzie jeśli nie ma się doskonałych kwalifikacji, wielu referencji i biegłej znajomości języka angielskiego. Ale można robić tzw. byle co, iść do pracy bez stresu i zarabiać całkiem nieźle. Ponadto można nacieszyć oko piękną roślinnością, poznać świetnych ludzi (bez wyjątku wszyscy są mili i uśmiechnięci) i naładować baterie słońcem, które świeci tutaj jakby mocniej niż w Polsce. My nie żałujemy swojej decyzji, jesteśmy bardzo zadowoleni i zrobimy wszystko żeby zostać tutaj jak najdłużej, choć to może być trudne, bo nie chcielibyśmy przez kilka lat mieć wizy studenckiej. 

Zerknijcie teraz na zdjęcia, czytajcie opisy nad nimi :)

I do "zobaczenia" na blogu!






Damian jako DIABEŁ TASMAŃSKI...!











































A na koniec, dla odmiany, nowy samochód szefa Natalii :)
..a Natalia się martwiła, że naciąga go na spore koszty swoim zwolnionym tempem pracy..








wtorek, 11 listopada 2014

Pierwszy miesiąc za nami.

Żeby podsumować ten pierwszy miesiąc możemy śmiało użyć angielskiego zwrotu "so far so good". Jak na razie jest dobrze!

Miniony tydzień był dla nas bardzo pracowity. Oboje spędzaliśmy dni poza domem. Spotykaliśmy się wieczorem przy kromce chleba z pasztetem i pomidorem i zielonej herbacie. A później, jak to kiedyś się mówiło: kąpiel, pacierz i do spania.

W weekend baaaaardzo odpoczęliśmy. O wiele łatwiej chodzi się do pracy w tygodniu, kiedy ma się świadomość, że nadchodzący weekend na pewno będzie słoneczny i kiedy zwyczajnie jest wiele rzeczy do zrobienia. Świetne jest to, że niedaleko od domu jest wiele plaży, że co niedzielę możemy opalać się w innej scenerii. 

Sobotni poranek to tutaj czas zakupów. My też wybraliśmy się na miasto żeby uzupełnić zapasy lodówki. Byliśmy w polskim sklepie, który znajduje się niecałe 5 minut od naszej stacji pociągu. Wreszcie mamy pyszny żółty serek, prawdziwą szynkę, która smakuje szynką, a nie wyłącznie solą, najprawdziwszy chleb graham (wprawdzie cena zabójcza bo 7$, ale co zrobić jak dobry?), przyprawy Prymatu, paprykarz!, białą kiełbaskę, chałwę i inne dobroci. 
Wierzcie nam, że niedzielne kanapki, które jedliśmy na śniadanie w życiu tak dobrze nie smakowały. A biała kiełbasa z grilla na plaży....brak słów!

W sobotę popołudniu Natalia miała rozmowę o pracę. Udało się i od 24 listopada będzie nianią dwóch dziewczynek: 2,5 letniej i 4,5 letniej. Warunki świetne, dzieci słodkie, godzin całkiem sporo. Drugi miesiąc w Sydney zaczął się doskonale :)

Wieczorem pospacerowaliśmy po bardzo bogatej dzielnicy miasta, z pięknymi widokami na Harbour Bridge, Operę i całe centrum Sydney. Później chwila w Lunaparku, fajerwerki w porcie i najlepsza na świecie pizza. Pewnie znowu przespacerowaliśmy kilkanaście kilometrów, co czuć jak kładziemy się do łóżek..

W niedzielę pojechaliśmy na plażę Coogie Beach (czyt. Kudżi Bicz :):)). Tam spotkaliśmy się ze szkolnymi znajomymi Damiana, zrobiliśmy grilla i przegadaliśmy całe popołudnie. Na plażach w Sydney często można znaleźć elektryczne grille. Każdy przynosi sobie pyszności i folię aluminiową i czeka w kolejce do barbecue. Świetna sprawa.


Wróciliśmy do domu późnym wieczorem i od poniedziałku wpadliśmy w cotygodniowy wir..

Natalia zapisała się na siłownię, bo to bardzo tani temat, a czasami trzeba się trochę rozerwać. Za nią już pierwsza ZUMBA. Sama nie wiedziała, że ma w sobie takie pokłady energii. Doskonałe zajęcie na popołudnie, o ile akurat w tym dniu nie ma pracy. 
A dziś, we wtorek, w związku z tym, że oboje nie pracowaliśmy, poszliśmy na siłownię razem, bo Natalia w ramach swojego karnetu zawsze może przyprowadzić ze sobą jedną osobę. Damian podszkolił Natalię co nieco w temacie maszyn i ciężarów i zaczynamy systematycznie dbać o swoje ciała. Wprawdzie czasu jest na to niewiele, ale zawsze chwila się znajdzie. Tym bardziej, że motywuje karnet i wydane na niego pieniądze. Cieszymy się, że jest tani, bo to raptem 12$ tygodniowo, ale gdyby był droższy to mobilizacja mogłaby być jeszcze większa.
Zatem po mocnych postanowieniach o pracy nad ciałem i ciężkim treningu na siłowni, w ramach dobrej diety zjedliśmy po misce makaronu z boczkiem w sosie śmietanowym, i wzrokiem tęskniącym za rozumem zerkamy w stronę łóżka. Damian nie ma wyjścia- musi iść do szkoły, ale Natalia na pewno skorzysta z uroków przewietrzonej pościeli. 

Od trzech dni Damian planuje intensywnie nasze styczniowe wakacje. Dziwnie to brzmi, bo oboje czujemy się tutaj jak na wakacjach, ale przecież ciężko pracujemy więc należy się nam odpoczynek. Zdecydowaliśmy się na Tasmanię. Chętnie polecielibyśmy na jakąś ciepłą wyspę, a Tasmania niestety do takich nie należy. Ale stwierdziliśmy, oby słusznie, że przecież tutaj w Sydney mamy cieplutko, a będzie jeszcze cieplej, więc możemy zrezygnować z Bali czy Fiji i poczuć trochę sielskiego, tasmańskiego klimatu. Tym bardziej, że opinie o Bali trochę nas do tej wyspy zniechęciły. Zatem Tasmania. Polecimy na 8 dni, wynajmiemy samochód i objedziemy niewielką Tasmanię, która podobno jest niewiarygodnie piękna. Już nam się buzie śmieją..!!

W najbliższy weekend, jeśli dopisze pogoda, wybierzemy się do Morisset. Znajduje się tam rezerwat przyrody i podobno można zobaczyć mnóstwo kangurów. Wprawdzie są dzikie, bo żyją na wolności, ale słyszeliśmy, że chętnie pozują do zdjęć. Na pewno się nimi z Wami podzielimy. 

To tyle z relacji. Jeśli macie jakieś pytania, coś was ciekawi, to dajcie znać w komentarzach. Będziemy mieli pomysł na następny post, bo mamy wrażenie, że te nasze opowieści są mało ekscytujące. 
Nie chcielibyśmy żeby blog miał charakter informacyjny i zawierał wpisy o wizach, szkołach i tak dalej. Ale jeśli jest taka potrzeba to na pewno chętnie udzielimy informacji tym, których to interesuje :)

Zamieszczamy kilka zdjęć. Nacieszcie oko nami i miastem. Znajdzie się też coś dla miłośników ładnych samochodów...













Na zdjęciu poniżej piękne, kwitnące drzewa Jakaranda zapowiadające nadchodzące Boże Narodzenie. "When the bloom of the Jackaranda tree is here, Christmas time is near"- to tekst australijskiej, światęcznej piosenki..:)











Jeśli chodzi o samochody, to są tutaj głównie nowe auta. Rzadko widać samochód starszy niż 10 lat. Stare to najczęściej po prostu te zabytkowe, których wartość też jest ogromna.. :)