sobota, 27 września 2014

W czepku urodzeni?

Dzięki cudownym możliwościom Internetu znaleźliśmy mieszkanie.
W związku z tym, że wynajęcie pokoju lub (albo przede wszystkim) mieszkania w Sydney graniczy z cudem (ponieważ potrzebne są liczne referencje, umowa o pracę, zaświadczenie o zarobkach itd.) zerknęliśmy na stronę, która oferuje tzw. homestay. Oczywiście najpierw odważnie i z zapałem wysłaliśmy wiele zapytań przez gumtree.com.au, ale niestety nikt nie odpowiedział. Najwidoczniej młode małżeństwo z Polski nie jest wystarczająco wiarygodne żeby w ogóle móc wziąć nasze zgłoszenie pod uwagę.  Wracając do homestay, zgłosiliśmy się do około 10 rodzin, które wynajmują pokoje w swoich domach lub mieszkaniach. Nie ukrywamy, że wybieraliśmy oferty atrakcyjne i bardzo atrakcyjne. Decydowała lokalizacja, warunki, ewentualnie basen przed domem. Odezwali się wszyscy! Zdecydowaliśmy się na wynajęcie całego piętra domu jednorodzinnego, z salonem z TV, namiastką kuchni, prywatną łazienką z pralką, śliczną sypialnią i własnym, maleńkim ogródkiem. Dom znajduje się w dzielnicy Chatswood, około 11 km od ścisłego centrum. Biorąc pod uwagę, że najdalsza dzielnica Sydney położona jest 96 km od słynnej Opery, jesteśmy niemal w samym centrum miasta. Zasięgnęliśmy opinii ludzi mieszkających w Sydney, i jak się okazuje wybraliśmy świetną okolicę, bardzo rozwiniętą i bogatą w oferty pracy.  Na google earth znaleźliśmy "nasz" dom i w odległości 2 km od ulicy, na której będziemy mieszkać wyśledziliśmy ogromną, 7-piętrową galerię handlową. Raj na ziemi :) Tym bardziej, że jest tam TARGET, w którym można kupić tanie kosmetyki i MYER, gdzie T-Shirt kosztuje 2$. Coś dla nas, bidoków z Polski. 

Cena początkowa mieszkania kusiła- 350 AUD tygodniowo. To już 70 AUD mniej od ceny pokoju, który proponowała agencja. Kobieta, która z nami rozmawiała, Azjatka (w Sydney podobno więcej jest tych skośnookich) jest niezwykle sympatyczna i chętna do pomocy. Postanowiliśmy wykorzystać jej dobroć i wynegocjowaliśmy 330 AUD tygodniowo, przynajmniej do czasu, aż zaczniemy zarabiać pierwsze dolary. Ponadto miła Pani zaproponowała, że odbiorą nas z lotniska. Uznaliśmy, że jesteśmy urodzeni pod szczęśliwą gwiazdą. Oby tak dalej. 

Otrzymaliśmy też ofertę od rodziny mieszkającej w Chatswood (około 2 km od miejsca, które wynajęliśmy). Młode małżeństwo z dwójką dzieci (3 i 4 lata) udostępnia w swoim piętrowym domu parter. Salon, sypialnia, ogromny telewizor na ścianie, łazienka i w pełni wyposażona kuchnia. I najważniejsze- spory, podgrzewany basen w ogrodzie. Teraz mieszka tam jakiś chłopak, ale od 27.10 studio będzie wolne. Pójdziemy zerknąć jak już będziemy na miejscu. Jeśli cena będzie ok, to być może zmienimy dotychczasowe mieszkanie na to z basenem. A Natalia po cichutku ma nadzieję, że mogłaby czasami poniańczyć te maluchy i dorobić do czynszu. Wszystko wyjdzie w praniu.

Teraz, kiedy mamy już dach nad głową, strach całkowicie ustąpił miejsca ogromnej radości. Lecimy za 10 dni, w pełni gotowi stawić czoła życiu na drugiej półkuli. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czekamy na Wasze komentarze :) Dajcie znać, że czytacie!