czwartek, 6 sierpnia 2015

10 miesięcy za nami!

Dawno nas tu nie było. Trochę brakuje czasu na wirtualne życie. W pośpiechu przeglądamy facebooka i sprawdzamy skrzynkę mailową, najczęściej korzystamy z telefonów, a komputer włączamy, gdy jesteśmy umówieni na Skypie. 

Nieuchronnie zbliża się moment podjęcia decyzji, co do naszego być albo nie być w Australii. Dużo myślimy, jeszcze więcej rozmawiamy. I coraz mniej wiemy. Z fazy ekscytacji, w której wydawało nam się, że możemy przenosić góry, weszliśmy w fazę załamania. Okazuje się, że jedyną sensowną możliwością na przedłużenie pobytu w Australii byłoby pójście jednego z nas na studia. Jesteśmy rozczarowani, bo nasze polskie dyplomy nie mają tu absolutnie żadnego znaczenia, wypadałoby się przekwalifikować. Zadajemy sobie pytanie: czy warto? Studia to ogromny wydatek, kierunki które bierzemy pod uwagę są drogie. Dwa lata studiów nauczycielskich to koszt 60 tysięcy dolarów, 3 lata pielęgniarstwa- minimum 71 tysięcy. Jest to osiągalne  
 i po dwóch czy trzech latach wiza tymczasowego pobytu, a później rezydencka, byłaby już tylko formalnością. Problem jest jeden- czy na pewno chcemy tu być? Czy warto wydawać tyle pieniędzy, a po dwóch latach zdecydować, że chcemy wracać? 
Do domu daleko i trochę doskwiera nam samotność. Ciężko tu o przyjaźnie, choć musimy przyznać, że specjalnie o nie nie zabiegamy. Brakuje nam czasu dla siebie, dlatego każdą wolną chwilę chcemy spędzić razem. Niczego, poza rodziną i polskimi przyjaciółmi, nam nie brakuje. Lubimy to miejsce, bardzo! Radzimy sobie lepiej niż się spodziewaliśmy, komfort finansowy jest ważny, ale czy najważniejszy?
Damian mówi, że nie możemy przeciągać decyzji w nieskończoność. Natalia z jednej strony bardzo tęskni, a z drugiej nie chce zaczynać znów wszystkiego od nowa w innym miejscu. A może jeszcze chwilę tu zostać, odłożyć ciut więcej pieniędzy, zwiedzać i czekać z nadzieją na to, że życie samo przyniesie rozwiązanie? 

Pocieszające jest to, że na pewno zostaniemy w Sydney do lipca przyszłego roku. Nieustannie zwiedzamy i odkrywamy nowe miejsca. Zima ciągle nas rozpieszcza, poprzedniej niedzieli temperatura sięgała 26 stopni. Plaża w Manly była wypełniona po brzegi, znaleźli się nawet chętni na kąpiele w oceanie. Śmiało można było rozebrać się do stroju i wygrzewać na ręczniku.  

Ludzie w Australii coraz bardziej nas zaskakują. Podczas, gdy my ubrani jesteśmy w ciepłe bluzy, a na nogach mamy pełne buty (bo przecież jest zima), Australijczycy uparcie chodzą w japonkach i krótkich spodenkach. Zimno szczególnie nie przeszkadza dzieciom. Dziewczynki zamiast rajstop, do spódniczki noszą skarpetki, zaś ich mamy mają na sobie zimowe płaszcze i rękawiczki. 
Wieczorem w supermarkecie spotykamy dzieci w piżamach, szlafrokach i pantoflach. Do sklepu monopolowego tutejsi najczęściej przychodzą boso lub w ciepłych kapciach. Trochę dżungla, ale nam to bardzo odpowiada. Wsiowi jesteśmy, najwidoczniej tak żyje się w dużym mieście. Wszyscy są uśmiechnięci i pomocni. Słyszeliśmy opinie, że ta uprzejmość jest sztuczna. Dla nas to mało istotne, lepiej się żyje wśród uśmiechniętych twarzy. 

Damian za tydzień zaczyna krótkie szkolne wakacje. Wreszcie będziemy mogli wypić wspólną popołudniową kawę na mleku i snuć plany na dalszą przyszłość. Na tą bliższą też. Na pewno pod uwagę bierzemy grudniową podróż do Nowej Zelandii. To nasze marzenie, następne w kolejce "do spełnienia". Jeśli jednak zdecydujemy się zostać w Australii dłużej, to w grudniu polecimy do Polski, a Nową Zelandię odłożymy na później. 

Byłoby tego pisania. Czas przygotować prowiant do pracy na jutrzejszy dzień i przy lampce wina poczuć klimat zbliżającego się weekendu. Tym razem chyba całkowicie wolnego więc radość podwójna! 

Całujemy:)